W miniony weekend nasi zawodnicy postanowili wybrać się na zawody Volvo MTB Marathon w Piwnicznej Zdrój. Czwórka górali, która się na to zdecydowała to Marta, Marcin, Rafał i Karol.
Już z góry było wiadomo, że nie będzie lekko. Zawody organizowane przez Grzegorza Golonkę należą do jednych z najtrudniejszych w Polsce, do tego Piwniczna Zdrój to jedna z najcięższych tras w tym cyklu, 4,5 w skali 5.
Marta, Marcin i Rafał wybrali dystans mega, Karol postanowił się zmierzyć z trasą giga.
Trasa mega liczyła sobie 50 kilometrów i 1951 metrów przewyższeń, natomiast giga to 77 kilometrów i 2820 metrów przewyższeń.
Pętla zawodów charakteryzowała się trzema stromymi i długimi podjazdami, po których następowały długie i techniczne zjazdy. Podczas rywalizacji panowały dobre warunki pogodowe, jednak aura, jaka była w tygodniu przed zawodami sprawiła, że na trasie nie zabrakło też błota, choć jego ilość nie odbierała frajdy z jazdy.
Ze względu na długie kilkukilometrowe podjazdy trasa była głównie wymagająca pod kątem fizycznym i wytrzymałościowym. To tutaj było można najwięcej zyskać, ale też stracić. Zjazdy były trudne, ale w większości do przejechania na tym etapie doświadczenia naszych zawodników.
Cała czwórka dostała mocno w kość, ale nikt, ani przez chwilę nie żałował startu i wszyscy byli pod wielkim wrażeniem tej trasy.
MARTA SZAŁAJ: – Trasa mega była naprawdę mega, 50 km i 1900 przewyższenia, technicznie naprawdę trudna, ale do przejechania, były odcinki nie do podjechania z dużymi kamieniami i zjazdy z bardzo śliskim błotem pionowo w dół, ale w większości do pokonania. Trzeba jednak przyznać, że trasa technicznie trudniejsza od Sellarondy. Zakochałam się i za rok wracam.
RAFAŁ SZULC: – Ja cały czas jadąc tą trasą zastanawiałem się „co ja tutaj robię” ? Nie walczyłem z nikim oprócz siebie. Trasa jak na mnie super wymagająca i dlatego bardzo się cieszę, że ukończyłem. Niestety podobnie jak w Szklarskiej złapałem kapcia na 8 kilometrze, ale ponieważ tym razem miałem nawet dwie dętki ze sobą niespecjalnie się tym przejąłem. Drugą podarowałem jakiemuś nieszczęśnikowi 10 km przed metą, który szedł na piechotę mówiąc że już trzecią gumę złapał. Mam nadzieję, że dzięki mnie szybciej dotarł do mety. Pogoda dopisała poza lekkim deszczem na stracie było bardzo ładnie, piękne widoki, które ze względu na tempo mojej jazdy mogłem spokojnie podziwiać. Podsumowując było super jednak żebym mógł więcej frajdy czerpać z takich tras muszę lepiej się do nich przygotować. Ale to może już w następnym roku.
KAROL WRÓBLEWSKI: – Krótko i na temat: było super.
MARCIN WYRZYKOWSKI: – Do zawodów w Piwnicznej podszedłem na luzie. W moich startach w górach nie chodzi o wyniki, a o fajną zabawę, zastrzyk adrenaliny i miłe spędzenie czasu w gronie znajomych. Pomimo to przed samym startem trochę się denerwowałem. Zawody u Grzegorza Golonki należą do jednych z najtrudniejszych w Polsce, a trasa w Piwnicznej miała trudność 4.5 w skali 5. Okazało się, że nerwy były niepotrzebne, a trasa bardzo fajna i faktycznie wymagająca. To były jedne z najtrudniejszych zawodów w jakich do tej pory wystartowałem, były trudne zarówno pod kątem kondycyjnym jak i technicznym. Udało się sprostać bardzo długim podjazdom, gdzie nachylenie czasami dochodziło do 20 procent. Mięśnie piekły, pot zalewał oczy, ale kiedy udało się złapać dobry rytm, jechało się bardzo dobrze, a w nogach była moc. Co do zjazdów, szczególnie tych bardziej wymagających, większość udało się przejechać. Z każdym kolejnym starem nabieram większej pewności siebie na górskich zjazdach, choć wiem, że jeszcze daleka droga przede mną, aby lepiej radzić sobie na trasach o takiej charakterystyce. Dużo więcej powiedzieć się nie da, po prostu trzeba jeździć. Krótko: Piwniczna Zdrój – świetna trasa i zamierzam tam wrócić. Dziękuję Marcie, Rafałowi i Karolowi za wspólny wyjazd do Piwnicznej. Natomiast największe podziękowania należą się dla Andrzeja, który spędził sporo czasu przygotowując mój rower na te zawody – wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku.