Pomysł wycieczki do Kazimierza pojawił się w naszych głowach (mojej i cyklokumpla) na około tydzień przed wyjazdem. Plan był dość ciekawy, wyjazd na rowerach z Warszawy i dojazd wzdłuż Wisły do samego Kazimierza Dolnego. Choć nie mieliśmy tym razem w planach karkołomnych tras po 100km dziennie w ciężkich leśnych warunkach i nocowanie w namiocie w totalnej głuszy to i tak liczyliśmy na ciekawą przygodę. Tym razem chcieliśmy choć raz poczuć się jak turyści z krwi i kości tj. ciężki plecak pozostawiony w ciepłym i suchym lokum, prowiant w lodówce a my na rowerach zwiedzając Kazimierzowski rynek i okolice. Niestety z każdym dniem przybliżającym nas do wyjazdu pogoda psuła się coraz bardziej. Nie było już czasu na zmianę miejsca i terminu wyjazdu, dlatego na szybko dopakowaliśmy ciuchy na deszcz i sprawdziliśmy do którego miasta najbliżej Kazimierza dojeżdża kolej Mazowiecka (zniżka wiekowa oraz darmowy przejazd rowerów). Okazało się, że przetransportujemy się do Dęblina skąd pozostanie nam jedynie ok 40 km na miejsce. Pogoda nas bardzo zaskoczyła In plus! Było pogodnie i dość ciepło. Jechało się przyjemnie. Po drodze do Puław zatrzymaliśmy się na moment w miasteczku Gołąb, wielokrotnie biorącym udział w walkach Polaków z wrogiem. Nas jednak tym razem bardziej interesowała historia pewnego miejsca związanego z kolarstwem a mianowicie muzeum rowerów nietypowych. Niestety to miejsce nie było w weekend czynne (być może właściciel udał się na wycieczkę rowerową) ale i tak ramy rowerów powieszone na ścianie domu zrobiły na nas spore wrażenie. Pomiędzy Puławami a Kazimierzem okazało się, że jest wspaniała trasa rowerowa wzdłuż Wisły. Przypominała trasę Wałem Miedzeszyńskim w Warszawie ale w dużo większej skali. Po bardzo komfortowej jeździe do Kazimierza musimy zgodnie stwierdzić, że kierowcy z Lubelskiego (rejestracje które powodują wyższe ciśnienie u kierowców i kolarzy ze stolicy) liczą się dużo bardziej z obecnością rowerzystów na jezdni „u siebie” niż jakikolwiek kierowca w Warszawie! Oboje byliśmy w ogromnym szoku! Pomimo braku poboczy nikt nie próbował nas zepchnąć do rowu bądź strąbić. Wielki plus dla LLU-belskiego!
Sam Kazimierz nas oczarował, choć byliśmy tam już wcześniej ale będąc na wycieczce szkolnej człowiek raczej nie miał czasu na podziwianie widoków
Zarezerwowany pokój znajdował się w szkolnym internacie, pomimo obaw o warunki (prosiłem o naj, naj, najtańszy możliwy pokój bez żadnych luksusów poza suchym dachem nad głową) kolejny raz miło się rozczarowaliśmy. Za cenę 25zł za dobę mieliśmy naprawdę super spanie !
Długo nie czekając zostawiliśmy plecaki, zjedliśmy szybki obiad i pojechaliśmy zwiedzać, zwłaszcza, że robiło się szybko ciemno a prognozy zapowiadały sobotnie deszcze.
Rynek Kazimierzowski był ok. 100m od kwatery, także po szybkim rekonesansie, odezwał się w nas zew przygody i wybraliśmy się (wręcz górskimi) podjazdami z dala od Kazimierza. Kiedy oddaliliśmy się od centrum zaczęło się dość mocno ściemniać i co gorsze padać. A do pokonania mieliśmy kilkukilometrowy podjazd wąwozem wydrążonym w polnej drodze dla traktorów. Jakież było nasze zdziwienie kiedy ziemia którą mieliśmy pod nogami zamieniła się w śliską niczym lód glinę (później sprawdziliśmy w przewodniku, że Kazimierz leży na Lessowym podłożu). Nie było mowy o jeździe, tylne koło nie dość, że nie napędzało roweru to uciekało w każdą możliwą stronę JAZDA BEZ TRZYMANKI! W końcu głodni i zmarznięci postanowiliśmy zsiąść z rowerów i wspinać się prowadząc sprzęt w rękach. KOLEJNY SZOK! Buty SPD i mokry less to dwie rzeczy które nigdy nie będą ze sobą współpracować. Chodzenie po lodzie w piłkarskich butach to chyba najlepsze porównanie tego jak „płynnie” nam się maszerowało. Totalnie brudni i zziębnięci wróciliśmy do domu bliżej północy. Ale to nie był koniec ciężkiej pracy, ponieważ less niczym glina do rzeźbienia zalepiła całkowicie podeszwę butów i schnąc zamieniła się w monolit jak odlew z cementu. Nie wspominając o ubraniu które wyglądało jak uniform piekarza który jest amatorem środków psychoaktywnych. Doprowadzenie się do porządku zajęło nam lwią część czasu na odpoczynek przed niedzielną jazdą.
Rano po zejściu do rowerów stwierdziliśmy, że nie ma opcji by takim rowerem ruszyć gdziekolwiek. Zalepione pedały nie pozwalały na wpięcie się, tarcze hamulcowe wyglądały jak z ulepione z mąki. Chemiczna woda spływająca wąwozami w której taplał się nasz napęd sprawił, że wszystko co było z aluminium bądź stali zamieniło się w żółtawo-rdzawą masę. Niestety najbliższa myjnia ręczna była dopiero w Puławach. Dojazd tam nie należał do najprzyjemniejszych. Przez ok. 30km napęd wręcz błagał o litość. Ale wyjścia nie było. Po długiej walce i doprowadzeniu rowerów do stanu w którym przypominały jednoślad a nie wycinek skały z elementami flory i fauny postanowiliśmy trochę złagodzić nasze plany na pierwszy rowerowy wyjazd do Kazimierza i nie ładowaliśmy się już do wąwozów i wszelkiego rodzaju bagienno-lessowych pól, zwłaszcza, że pomimo przejechania tylko 122km czuliśmy w nogach trudy stromych podjazdów w Kazimierzu Dolnym.
Uważam, że Kazimierz to idealne miejsce na spędzenie wolnych 2-3 dni dla osób które kochają rower ale nie lubią spędzać kilku-kilkunastu godzin w drodze na południe Polski by poczuć górski klimat ciężkich podjazdów i wymagających zjazdów.
Pierwszymi wnioskami w trakcie powrotu do Warszawy dotyczącymi wycieczki były:
A) zabranie roweru typu full-suspension który pomimo większej wagi i tym samym cięższym podjazdom, da dużo większą frajdę z szybkich wąwozowych zjazdów.
B) przyjazd latem kiedy ma się pewność, że pogoda w trakcie wycieczki nie popsuje planów
Fotorelacja z wyprawy: Galeria
Autor: Tomasz Patoka
Komentarze
2 odpowiedzi na „Wyprawa Tomka Patoki”
Ciesze się że w końcu rower przestał być utożsamiany z osobami dysponującymi mniejszym zasobem portfela, a zaczął wzorem państw europy zachodniej być normalnym coraz bardziej pożądanym środkiem komunikacji! A przy okazji planując podróż warto sprawdzić czy interesująca nas lokalizacja nie jest juz dostępna w StretView dzięki czemu możemy prześledzić podróż niemal w fotelu, co daje większe możliwości planowania zwiedzanie i całej podróży… zwłaszcza jeśli chodzi o miasta… Promujmy takie rozwiązania i również w internecie dzięki takim stroną świadomość ludzi zmienia się w dobrą stronę.. Pozdrawiam
Również jestem miłośniczką dwóch kółek i cieszę się że coraz większą popularnością cieszy się ten środek komunikacji. Jestem pewna że ogromny wkład w jego promocję mają takie przedsięwzięcia jak Rowerowa wyprawa Tomka. Publikacja takich wypraw i wycieczek, nawet gdy nie są tak pokaźne z pewnością inspiruje ludzi by ruszyli się od biurek i sami gdzieś się wybrali. Trzymam kciuki za dalszy rozwój wszelakiej turystyki rowerowej i mam nadzieje że przyczyni się to do tworzenia i wytyczania nowych szlaków i tras rowerowych, śladem takich krajów jak Chorwacja, Francja czy Hiszpania gdzie ścieżki rowerowe buduje się w miastach, a małych miasteczkach i wsiach wytycza się i oznacza ciekawe trasy rowerowe dla turystów czego u nas trochę brakuje.