Tomasz Patoka w dniach 05.05. – 09.05. wybrał się na samotną wycieczkę rowerową z Warszawy do Trójmiasta. Pokonał łącznie prawie 500km.
– Do samotnej wycieczki nad morze szykowałem się dość długo. Z myślą o dłuższych wyprawach zbudowałem rower trekkingowy który doposażałem w sakwy i inne przydatne akcesoria. Ale nic i nikt nie przewidzi, że kilka dni przed wyjazdem pan w drogiej limuzynie postanowi wymusić na mnie pierwszeństwo co spowodowało bliskie spotkanie 3 stopnia ze zderzakiem. Na pierwszy rzut oka ze mną i rowerem było wszystko okej. Niestety pod domem okazało się, że łańcuch się wygiął tak jak i przednia przerzutka. Całą noc próbowałem uporać się z usterką lecz jedynym rozwiązaniem była wizyta w serwisie. Na moje nieszczęście trafiłem na długi majowy weekend. Lecz od czego ma się zaprzyjaźniony serwis rowerowy OLSH! Wykonana „robota” była na 5+ zważywszy stan przerzutki kwalifikujący ją do wizyty w koszu na śmieci 🙂
– Samą podróż postanowiłem rozpocząć w poniedziałek (05.05.) z Nowego Dworu Mazowieckiego. Przejazd przez Warszawę skończyłby się pewnie znając moje szczęście przynajmniej przebitą dętką na szkle pod sklepem monopolowym.Pełny Adrenaliny ruszyłem przed siebie. Nie wiem czy powodem było najedzenie się i wyspanie czy przyjęcie końskiej dawki leków na przeziębienie które dopadło mnie przed wyjazdem.
– Pierwszego dnia postanowiłem przejechać ile się da. Zaopatrzyłem się w energetyczne batony, żele i kolarski makaron, a w słuchawkach grała ulubiona muzyka. Wzorowałem się trasą wytyczoną przez portal zielona7.pl czyli alternatywa ruchliwej trasy S7. Problemem po drodze okazał się brak mapy w formacie cyfrowym. Moje wydruki pozostawiały wiele do życzenia w kwestii ostrości i dokładności. Po kilkunastu kilometrach które nadrobiłem gubiąc się na wiejskich szutrach postanowiłem nie ryzykować i przeniosłem się na standardową „7kę”. O dziwo poboczy było bardzo bezpieczne. Nie miałem żadnego problemu z kierowcami nawet dużych ciężarówek.
– By nie marnować czasu na postoje regularnie uzupełniałem płyny braki w energii w trakcie jazdy. Chyba nigdy wcześniej nie czułem się tak dobrze po przejechaniu ponad 200km! Miałem wrażenie, że mogę jechać dalej nawet nad samo morze. Ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że jak na pierwszy raz lepiej nie nadwyrężać ciała skoro chcę jeszcze „pokręcić” po Trójmieście. Ze względu na niską temperaturę w nocy znalazłem lokum znacznie odbiegające od pojęcia typu: survival, wyprawa czy przygoda ale przynajmniej mogłem podleczyć w cieple moje przeziębienie.
– Następnego dnia spodziewałem się gigantycznych zakwasów i braku energii ale nic takiego na szczęście nie wystąpiło. Dzięki temu na spokojnie z Ostródy ruszyłem w kierunku Pomorza. W okolicach Nowego Dworu Gdańskiego spotkałem niezwykłego człowieka. W przeciwnym kierunku jechał rowerem Marek Dittmann. Dowiedziałem się od niego, że właśnie wraca z rocznej wyprawy wokółświata na której pokonał ponad 44000 km!!! Ośmieszyłem się totalnie kiedy zobaczyłem ile Markowi potrzeba było bagażu na takie przedsięwzięcie w porównaniu do moich tobołów na niecałe 500km. Dostałem wiele rad i na koniec umówiliśmy się na spotkanie w Warszawie w niedalekiej przyszłości przy okazji zaproszenia Go do programu telewizyjnego. Tego samego dnia dojechałem w końcu do upragnionego miejsca czyli nadmorskiej plaży. Po całodniowym jeżdżeniu po okolicznych lasach spędziłem noc na terenie pola namiotowego w Stegnie.
– Trzeciego dnia w drodze do Gdańska przytrafił się defekt na który byłem częściowo przygotowany tj. pęknięta szprycha. Niestety spełnił się najczarniejszy ze scenariuszy. Pęknięcie pojawiło się od strony kasety. A z powodu nadwagi bagażu nie zabrałem ze sobą specjalnych narzędzi do jej zdjęcia. Jakimś cudem „doczłapałem” 30km do Gdańska gdzie na malowniczej starówce trafiłem do serwisu rowerowego gdzie wszystko naprawiono i mogłem w spokoju dalej zwiedzać na rowerze resztę miasta. W hostelu w którym się zatrzymałem zorientowałem się, że moje ścięgno Achillesa niemiłosiernie boli a cała noga na wysokości kostki znacznie spuchła. To oznaczało koniec planów zwiedzania Helu i wszystkiego po drodze. Postanowiłem wrócić przedwcześnie bo już w piątek (09.05.). Ale nie byłbym sobą gdybym przed powrotem nie zwiedził reszty Trójmiasta. Zostawiłem ciężkie sakwy w noclegowni i powoli ruszyłem przed siebie. Gdańsk i okolice zrobił na mnie ogromne wrażenie. Być może spowodowane było to tym, że zwiedzałem go sam i mogłem jechać gdzie tylko chciałem. A wieczorem wygląda dużo ładniej niż warszawska starówka dlatego nie żałowałem dłuższego pobyty w jednym miejscu.
– Podsumowując jak na tylko 5 dni w trasie zwiedziłem wiele pięknych okolic i wbrew pozorom bardzo wypocząłem 🙂