Wypowiedzi po Piasecznie

KAROL WRÓBLEWSKI: – Ze względu na długą przerwę w ściganiu (poprzedni wyścig 13 lipca) postanowiłem w weekend nadrobić stracony czas i zapisałem się na dwa maratony (Piaseczno i Olsztyn). O pierwszym wspomniałem wcześniej teraz czas na moje wynurzenia odnośnie drugiego. Na 14 etap z cyklu MazowiaMTB udaje się razem z Martą Szałaj i jej bratem Norbertem, pogoda okazuje sie dla nas łaskawa i od rana świeci lekkie słońce, co dobrze wróży na dalszą część dnia. Po sobotniej „masakrze” w głowie kłębiła się myśl 'czy to ma sens’ no, ale jak sie powiedziało A to trzeba powiedzieć B, i tak stajemy o 11:30 na starcie. Początek wyścigu to dość nowatorskie rozwiązanie, czyli około 8 kilometrowa pętla, która z powrotem przejeżdża przez miasteczko zawodów i linię startu. Co do trasy mogę napisać tylko tyle chciałbym żeby każda trasa na Mazowszu wyglądała podobnie nikt wtedy nie marudziłby, że płasko i nudno. Jedyny mankament, jaki mogę wytknąć to, że już dystans MEGA składał się z pętli, co skutecznie odstraszyło mnie od przejechania GIGA. Wynik sportowy może nie jest imponujący 116 miejsce na 229 osób po części to składowa zmęczenia dnia poprzedniego i złapanej 'gumy’ na 40 kilometrze., ale szczerze mogę przyjeżdżać nawet ostatni, jeżeli trasy będą tak wyglądały.

KRZYSZTOF SKWARK: – Trasa szybka, łatwa choć w niektórych miejscach trzeba było pomyśleć co zrobić żeby się nie ubrudzić, sam niestety raz przeszarżowałem z prędkością i zaliczyłem kąpiel w kałuży koloru błota. Niestety ale prosta trasa spowodowała że umiejętności niektórych zawodników skoczyły nagle o 200%, zmuszony ratować się ucieczką w krzaki wyjechałem bogatszy o drut kolczasty przyczepiony do lewej nogi. Jazda satysfakcjonująca ale wynik już nie, zwłaszcza że do ok.48 km praktycznie od startu jechała mi na kole 5 osobowa grupka cwaniaków którzy zmianę dali jak już blisko do mety i mi odjechali…zazdroszczę im samooceny po tak rzetelnie wypracowanym wyniku.

RAFAŁ SZULC: – Było fajnie. Od początku udawało się mocno cisnąć (oczywiście jak na mnie). Z pewnością pobyt w górach i jazda tam dobrze mi się przysłużyły. Zupełnie inaczej- dużo lepiej mi się jechało niż Międzyrzecu. Było płasko, ale tego się spodziewałem noga podawała i tylko jakieś 5 km przed metą wysiadły mi baterie i chyba już tylko siłą rozpędu dojechałem na metę.

ANDRZEJ PACHOWSKI: – Start w Piasecznie był u mnie po miesiącu przerwy w treningach. Spodziewałem się że może być ciężko z formą. Okazało się że oprócz braku formy, większym problemem była pogoda, która spowodowała że cała pętla dystansu max była błotnista. Niestety startowałem na oponach na szybkie suche trasy, co znacząco utrudniło pokonywanie zalanych fragmentów i w wielu miejscach musiałem prowadzić rower. Opony na których przejechałem Sellarondę, nie dały rady w piaseczyńskim błotku.

MARCIN WYRZYKOWSKI: – Trasa okazała się łatwa i niezbyt wymagająca. Na początku ciężko było złapać rytm, ale po paru kilometrach udało się przycisnąć i pojechać dobrym tempem. Jedyne utrudnienie na trasie to trochę błotnych sekcji. W takich miejscach nie radziłem sobie najlepiej, utrudnienie stanowiła łysa tylna opona, zapowietrzony tylny hamulec, ale przede wszystkim słaba technika jazdy po takiej mazi i w tych właśnie miejscach traciłem najwięcej czasu. Zmęczenie dało znać o sobie jakieś pięć kilometrów przed metą, wtedy jechało mi się naprawdę ciężko, wypatrywałem już mety, choć sama końcówka trasy okazała się bardzo fajna. Tradycyjnie jak na Polad Bike miła atmosfera, cieszę się, że na zawody przyjechało tak dużo naszych zawodników i gratulacje dla ekipy za świetne siódme miejsce w klasyfikacji drużynowej.

PAWEŁ ADAMUS: – Dziwny wyścig. Cały tydzień bolały mnie nogi i zastawiałem się, czy w ogóle startować. Odpuściłem pierwsze kilometry, trzymając się ogona swojego sektora. Za rozjazdem dystansów zacząłem wyprzedzać „ugotowanych” i w ten sposób, skacząc od grupki do grupki, trafiłem na lukę w najlepszym momencie – przed ostatnimi pięcioma kilometrami, co pozwoliło mi w pełni cieszyć się urokami pysznego singielka – „ścieżki dydaktycznej” i niemniej sympatycznych hopek tuż przed metą.

KLARA SZULC: – Dobrze, że byłam na wakacjach z rodzicami w Szklarskiej Porębie i trochę pojeździłam po górkach i na Singltrek pod Smrkem – potrenowałam podjazdy pod górkę. Tym razem na wyścigu nie było łatwo… Nie dość, że wyścig był z zakrętu i trochę pod górkę, to jeszcze okazało się, że moje koleżanki z maratonu zmieniły sprzęt na większy z bocznymi kółkami i na dodatek tym razem wszystkie zawodniczki startowały na rowerkach z pedałami… Hmm tylko ja malutka nadal jeżdżę na rowerku biegowym ale za to tym razem wystartowałam w 100% profesjonalnie – jako jedyna zawodniczka byłam w stroju drużynowym. W wyścigu walczyłam do samego końca (tylko przez chwilę zerknęłam na kibiców ) prawie do mety byłam w pierwszej piątce. Na 3 sekundy przed wjazdem na matę pomiaru czasu wyprzedziły mnie 2 dziewczynki – jedna o 3 sekundy, a druga o 1 sekundę wcześniej ukończyła wyścig. Wynik: w kategorii DC1 miejsce 7 na 9; czas: 00:00:30.

MACIEJ CHMIELEWSKI: – Pechowy maraton na którym nabawiłem się ostrego zapalenia spojówek i jestem prawie ślepy. Zdaje się, że po potrąceniu przez samochód parę dni wcześniej to kolejny znak, że czas zakończyć sezon. Trasa mega dziwna i oprócz startu nie startu, po którym zaraz wszystko stanęło i poczekało na kolejny sektor, to w zasadzie momentami nie wiedziałem czy to Góra Kalwaria, Nadarzyn albo np. Legionowo. Jedyne co warto zapamiętać to runda wokół stawu z wykopanym chyba celowo wilczym dołem. A i błoto dużo błota na którym rower w zasadzie jechał gdzie chciał a ja tylko starałem się trzymać równowagę co nie zawsze zresztą się udawało. Do tego szybki maraton jeden z szybszych w tym roku. Pewnie za sprawą długich prostych nie bardzo dziurawych, na których wychodzi po raz kolejny dziwna tendencja wśród uczestników, żeby nie walczyć o lepszy czas tylko dyndać na kole prowadzącego grupę. Totalny brak współpracy co niezmiennie mnie wkurza. Okazuje się, że nie ważny jest czas a parę pozycji, które się zyska jak tych z przodu odetnie.

JOANNA PACHOWSKA: – Do Zalesia Górnego w gminie Piaseczno wybrałam się z mieszanymi uczuciami. Powód? Dłuższa przerwa w treningach czego efektem jest brak kondycji. Przyjazd na miejsce okazał się miłym zaskoczeniem, bo nie miałam pojęcia że Zalesie Górne jest tak urokliwe. Jezioro z wyciągiem dla narciarzy wodnych i deskarzy oraz knajpka i piękny las – uwielbiam lasy. Tuż przed startem miała miejsce niesamowicie wzruszająca sytuacja: mały chłopiec który startował na dystansie FAN dotarł na metę tuż przed startem dystansu MINI i MAX , gdy Spiker już odliczał sekundy do startu. Widząc chłopca wszyscy zawodnicy oczekujący na start utworzyli szpaler witając go owacjami i gorącym dopingiem. Pan Bogdan wstrzymał odliczanie, by maluch mógł ukończyć maraton! Początek trasy nie zapowiadał tego co miałam odkryć niebawem. Sporo asfaltu – dość płasko. A później wjazd do lasu i duuużo błota, ale to mi nie przeszkadzało. Niestety znów miałam zastrzeżenia co do niektórych zawodników którzy nie uprzedzali o tym, że mają zamiar wyprzedzać. Najciekawsza była końcówka trasy wokół jeziora – kręte single wśród drzew to jest to co tygryski lubią najbardziej aż żal mi było, że byłam już zbyt zmęczona by się nimi w pełni nacieszyć. Na plus jeszcze doping na mostku w wykonaniu grupki osób przepływającym pod nim na rowerku wodnym, który sprawił mi miłą niespodziankę i dodał nieco skrzydeł. I tylko niewielki zgrzyt na finiszu: akurat jak wjeżdżałam na metę, na matę kontrolną wszedł jakiś człowiek – ledwo go ominęłam. Wynik…. nie będę się chwalić bo szału nie ma. Na pocieszenie w tomboli wygrałam żele energetyczne – to znak że pora się wziąć do roboty.

fot. Maria Lipowiecka


Opublikowano

w

przez

Tagi: