W niedzielę 9 lipca 2017 r. odbył się Poland Bike Marathon w Wąchocku w którym wzięła udział pięcioosobowa grupa naszych zawodników w składzie: Paweł Adamus, Kamil Graczyk, Andrzej Pachowski, Maciej Chmielewski i Joanna Pachowska. Trasa była wymagająca technicznie. Fantastyczny wynik osiągnął Paweł Adamus zajmując 19 miejsce Open na dystansie Max wynoszącym 49 km. Kamil Graczyk był 43 Open, a Andrzej Pachowski 45 Open. Z dystansem Mini wynoszącym 25 km zmierzyli się: Maciej Chmielewski i Joanna Pachowska. Maciek zajął 114 miejsce Open wśród mężczyzn, a Joanna Pachowska była 26 wśród z kobiet (zmagając się z awariami i wywrotkami na trasie). W klasyfikacji zespołowej zajęliśmy 17 miejsce.
Poniżej zapraszamy do przeczytania wrażeń z trasy.
JOANNA PACHOWSKA: Trasa w Wąchocku to jedna z tych które ciężko będzie zapomnieć 😛 Z jednej strony piękne okoliczności przyrody, liczne podjazdy i zjazdy. A z drugiej… parę fragmentów które naprawdę dały mi popalić. Po pierwsze fragment trasy wiodący przez las, gdzie była prowadzona wycinka drzew przez co znajdowały się tam liczne gałęzie. W jedną z nich zaczepiłam (chyba) łańcuchem który oczywiście spadł. W miarę sprawna naprawa i pojechałam dalej. Następna była jedna, dość głęboka kałuża gdzie z kolei zapadło mi się koło i zaliczyłam upadek w „kontrowersyjnie” pachnące błoto. Gdy już wydawało mi się że będzie lepiej i beztrosko zjeżdżałam po łące wśród wysokich traw… nieoczekiwanie zaliczyłam dość mocną glebę w krzaki. Okazało się że pod „przyprasowaną” przez wcześniej przejeżdżających kolarzy trawą znajdowały się niewidoczne, bardzo głębokie koleiny. I teoretycznie można by było przejechać środkiem, ale na środku były kolejne koleiny ułożone prostopadle oraz skośnie. Ponadto okazało się że znowu spadł mi łańcuch… i w tym momencie odechciało mi się ścigać. Podjechała do mnie zawodniczka i próbowała mi pomóc, ale łańcuch ugrzązł przy korbie i nie chciał się ruszyć. Powiedziałam że to nie ma sensu i że spróbuje podbiec. Mało sobie tam kostki nie skręciłam, a do tego zaczęłam czuć ból stłuczonego kolana i łokcia. Po chwili podjechał krzepki zawodnik i jakoś wspólnymi siłami udało się ruszyć łańcuch. Stwierdziłam że nie będę „wachlować” przerzutkami bo jeszcze spadnie. Na końcu tej strasznej drogi stali kibice i nagrodzili brawami za walkę. Gdy dotarłam w pobliże zalewu gdzie znajdował się ostatni zjazd, kolano już dawało popalić. Postanowiłam go nie nadwyrężać i zeszłam z rowerem i ze złością wypaliłam że „więcej tu nie wrócę!”. Jak już trochę ochłonęłam to stwierdzam że aż tak źle nie było, aczkolwiek uważam że ten fragment trasy powinien skoszony gdyż nie było widać zagrożeń jakie czyhały pod wysoką trawą. Oczywiście jechałam dystans Mini jak zwykle 😉
fot. Zbigniew Świderski