Za nami ósma runda Lotto Poland Bike w Górze Kalwarii. Tym razem to były niezbyt trudne zawody, płaskie, wymagające głównie pod kątem umiejętności prędkościowych. To oczywiście nie przeszkodziło nam w dobrej zabawie.
Na starcie zawodów stanęło piętnastu naszych reprezentantów. Powrót na podium w Poland Bike zaliczyła Marta Szałaj. Zajęła drugie miejsce w kategorii wiekowej na dystansie Mini. Na tej samej trasie wśród mężczyzn najlepiej spisał się Paweł Adamus, 25 w swojej kategorii.
W klasyfikacji zespołowej zajęliśmy dziesiąte miejsce. Punkty dla drużyny zdobyli Marcin Wyrzykowski, Maciej Chmielewski, Rafał Szulc i Andrzej Pachowski.
Jak wspomnieliśmy trasa niewymagająca, ale może i dobra na ten etap sezonu, aby złapać trochę oddechu, a nie wypaść z rytmu zawodów. To sprzyjało również debiutom. Pierwszy raz w naszych barwach pojechała Sylwia M Ożdżyński, która do tej pory towarzyszyła nam na zawodach jako fotoreporterka. Kolejne doświadczenia zbierały również Kasia Szulc i Jola Miłko.
Niestety w ostatniej chwili z zawodów musiała zrezygnować Joanna Pachowska ze względu na kontuzję, której nabawiła się dzień wcześniej podczas rozjazdu.
Powiedzieli po zawodach:
MARTA SZAŁAJ: – Trasa bez rewelacji, wiem że jak na możliwości terenu to i tak wycisnęli wszystko co się dało, najbardziej podobał mi się finisz po kostce brukowej pod górę, najmniej wielka kolejka do przejścia pod wiaduktem i przeciskanie się na siłę dalszych zawodników. Potem próba wyminięcia ich po krzakach skończyła się boleśnie, ale wynik uzyskałam niezły i oczywiście srebrny medal cieszy. Do tego z każdego zawodnika startującego w Górze Kalwarii jestem dumna.
PAWEŁ ADAMUS: – Pierwszy w tym roku start z 2 sektora. Płasko, szybko, nudno, parno. Na drugim kilometrze licznik wskazywał 51 km/h. Z wrażenia zgubiłem bidon. Elementów technicznych co kot napłakał… chyba że uznać za takowy przepychankę pod wiaduktem;) Na końcowych podjazdach zabrakło mi siły – zbyt dużo włożyłem w utrzymanie się w mocnej grupie na asfalcie i szutrach.
MARCIN WYRZYKOWSKI: – Bardzo szybka i bardzo płaska trasa. W wielu miejscach zbyt monotonna, szczególnie długa jazda w trawie wzdłuż Wisły. Nie mogę też jednak zbytnio narzekać. Od startu do mety udało się utrzymać bardzo wysokie tempo. Po ostatnim spadku w klasyfikacji startowałem z czwartego sektora, ale już na samym początku zawodów szybko dogoniłem trzeci, gdzie udało mi się utrzymać w połowie stawki. Na pewno cieszy powrót do trzeciego sektora, gdzie się już trochę zadomowiłem. Teraz trzy tygodnie przerwy przed kolejnymi zawodami i sporo treningów, ponieważ sierpień zapowiada się, że będzie bardzo intensywny.
ANDRZEJ PACHOWSKI: – Maraton w Górze Kalwarii zapamiętałem po zeszłym roku że był monotonny, mało urozmaicony na dystansie max, oraz straszny upał. W tym roku trasa była identyczna na szczęście nie było tak gorąco, ale za to parno. Rozjazd na dystans max był praktycznie po przejechaniu całej trasy mini, wiec cały czas jechało się w tłumie, co powodowało miejscami korki. Na jednym stromym podjeździe koło torów pod wiaduktem, zrobił się zator. Stanie w tłumie z 50 innymi zawodnikami i strata 2min10sec, aby wejść z rowerem na 3m skarpkę. Do rozjazdu mini z max było trochę lasu przez który znacznie przyjemniej się jedzie, niż przez pola i sady z miejscami wysypanym gruzem, oraz wzdłuż wału po trawie przez parę kilometrów prosto. Ten maraton z pewnością nie należy do moim ulubionym z cyklu PB, ale ratuje go przejazd pod murami zamku w Czersku i ostatni podjazd pod górę tuż przed metą.
AGNIESZKA DONIMIRSKA: – Jak do tej pory jedna z najbardziej monotonnych tras. Nie przepadam również za wybojami przykrytymi wysoka trawą. Do strumyków zdążyłam się przyzwyczaić. Mimo, że było parno to na pogodę nie ma co narzekać. Na czas maratonu ku mojemu zdziwieniu wyszło słonko, co po kilkugodzinnych, obfitych opadach było nie lada zaskoczeniem. Cieszy mnie to, że w naszej drużynie startuje więcej koleżanek z tego samego sektora. Jednak najbardziej cieszy mnie fakt, że ostatni podjazd pokonałam przed Karolem ;)))) Karol dziękuje także za szybki serwis na trasie. Bardzo podobało mi się to, iż trasa MINI i MAX przebiegała w taki sposób, że mogłam spokojnie dojechać do mety nie czując na sobie oddechu czołówki z MAXA.
RAFAŁ SZULC: – Trasa bardzo mi się podobała. Szybka, prosta hmmm może powinienem jeździć na szosie? Ponieważ mało trenuję to taka łatwa trasa jak znalazł dla mnie W części pokrywającej się z mini udało mi się trzymać w czołówce 4, a nawet dogonić 3 sektor. Niestety trawy w części maksa mnie zabiły i trochę straciłem, na szczęście nie wszystko. Generalnie jestem zadowolony ratingu najlepszego w tym sezonie.
JOANNA PACHOWSKA: – Wybierając się do Góry Kalwarii miałam ambitne plany aby wystartować i osiągnąć wynik zbliżony do tego jaki miałam w Wąchocku, niestety los chciał inaczej… dzień przed zawodami udałam się na trening do Kampinosu razem z Andrzejem i Karolem, gdzie miałam fatalne w skutkach czołowe zderzenie z kolarzem czego efektem był (i jest) stłuczony bok i ból lewego kolana, oraz scentrowane koło. Identyczne koło udało się kupić jeszcze tego samego dnia w Cosmobike, więc rower był przygotowany do startu. Następnego dnia gdy dotarliśmy do Góry Kalwarii okazało się że nie wzięłam wkładek do butów. W tym miejscu chciałabym podziękować serwisowi OLSH za pomoc. Panowie z serwisu za pomocą tektury, flamastra i obcęgów w ekspresowym czasie wycieli mi nowe wkładki. MacGyver by tego nie wymyślił Były bardzo wygodne. Niestety ból kolana dawał się we znaki więc udałam się do punktu medycznego na kontrole. Diagnoza była natychmiastowa – kolano jest spuchnięte i lepiej nie startować bo jest to ryzykowne, i koniecznie wykonać prześwietlenie (dziś już wiem że kości są całe… uuuf). Zmartwiłam się i natychmiast zaczęłam realizować plan B – zostałam Photographerem Usiadłam przy brukowanym podjeździe i „cyknęłam” około 600 zdjęć Załapałam się też na moją ulubioną zupkę z soczewicy. Nie startowałam, ale i tak było fajnie.
fot. Zbigniew Świderski