30 kwietnia 2016 roku grupa naszych zawodników w składzie: Krzysztof Skwark, Piotr Rek, Marcin Wyrzykowski, Andrzej Pachowski, Kamil Koc, Marta Szałaj, Małgorzata Osiadacz i Joanna Pachowska wzieli udział w Rocky Mountain Bike Marathon w Riva del Garda we Włoszech. Krzysztof wystartował na dystansie dystansie Extrema – 90 km/ 3.838 hm; Piotr, Marcin i Andrzej na dystansie Grande – 74 km/2.831 hm; Kamil, Marta i Gosia na dystansie Piccola – 44 km/1.523 hm; a Joanna Pachowska zdecydowała się na dystans Facile – 29 km/702 hm.
Poniżej prezentujemy relacje naszych zawodników.
MARCIN WYRZYKOWSKI: Od wyścigu w Riva del Garda już trochę minęło, ale faktycznie przydałoby się coś napisać. Tak naprawdę ciężko mi się zdecydować czy ten wyścig był trudny, trochę trudny czy łatwy – nie wiem, każdego dnia mam inne odczucia na jego temat. Jedno jest pewne, naprawdę był bardzo fajny i oczywiście wymagający fizycznie i technicznie. ¾ wyścigu to same podjazdy, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że startowaliśmy z poziomu zaledwie 60 m n.p.m. Odcinki pod górę często były bardzo długie, chwilami o mocnym nachyleniu, ale z pewnością nie były nużące. Przedzielone były krótkimi zjazdami, na których nie było mowy o odpoczynku – liście, pod nimi kamienie, trzeba było zachować dużą ostrożność. Taka charakterystyka trasy nie dawała ani chwili na wytchnienie. Oczywiście były też lżejsze sekcje, ale nie na tyle długie, aby myśleć o łapaniu drugiego oddechu. Oczywiście nie obyło się chwilami bez prowadzenia roweru. Choć czas jazdy tego nie pokazuje, zawody minęły bardzo szybko. Co do samego wyniku tu też ciężko mi się do niego ustosunkować; nie pojechałem do Włoch z jakimś szczególnym nastawieniem na ściganie się i walkę z czasem, z drugiej strony nie było też odpuszczania, myślę, że po prostu obrazuje moje możliwości w górach, a priorytetem jest frajda z jazdy i dobra zabawa.
Po wyścigu zostaliśmy jeszcze w regionie na urlop, spędzając dużo czasu na rowerze jeżdżąc po górach, ale o tym to już w pamiętnikach z wakacji.
JOANNA PACHOWSKA: Do Riva del Garda pojechałam w 5 osobowym składzie: Andrzej, Kamil, Gosia i Krzysztof. Po przyjeździe na miejsce zrobiliśmy rekonesans przed zawodami i objechaliśmy trasę Piccola wynoszącą 44 km. Wydawała mi się dość wymagająca, ale możliwa do przejechania. Ja zapisałam się na dystans Facile wynoszący 29 km. Swojej trasy nie objechałam przed zawodami, jak się potem okazało miejscami była bardziej wymagająca technicznie niż objeżdżana dzień wcześniej dłuższa trasa.
W dniu zawodów pogoda była bardzo dobra: świeciło słońce chociaż było chłodno. Wchodząc do swojego sektora z przerażeniem zobaczyłam że w pierwszej linii „na rolkach” rozgrzewają się zawodnicy robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Gdy spiker oznajmił że zostały 3 minuty do startu podeszła do nich obsługa teamu i zabrała im rolki. Wtedy zaczęłam się zastanawiać – Co ja tutaj właściwie robię? 😀
Początek trasy rozpoczął się długim podjazdem po asfalcie. Już na początku okazało się że za ciepło się ubrałam i w czasie jazdy zaczęłam ściągać nogawki. Fragmenty trasy wiodły malowniczymi uliczkami miasteczka Arco. Były też ciekawe fragmenty wśród gajów oliwnych. Na 15 km pojawił się makabryczny singiel pokryty kamieniami . A jakby tego było mało, to z jednej strony znajdowała się pionowa ściana a z drugiej przepaść. Niewiele myśląc postanowiłam w tym miejscu przeprowadzić rower. W dalszej części trasy pojawił się jeszcze bardzo ciężki zjazd wśród dużych kamieni. Tutaj też urządziłam sobie spacer razem z napotkaną zawodniczką z Niemiec która z zaskoczeniem stwierdziła: że ta trasa miała być łatwa a nie jest 😉
Dalszą część trasy pokonałam razem z zawodniczką z Włoch w systemie zmian jednak „urwała mnie” na ostatnim podjeździe. Finish był długą prostą po asfalcie, w którym główną trudnością był wiatr, oraz samochód który w wąskich uliczkach przyblokował mi oraz innej włoskiej zawodniczce przejazd. Ostatnie kilometry do mety były pojedynkiem między mną, a wyżej wspomnianą włoską zawodniczką który niestety przegrałam, gdyż okazała się wytrzymalsza ode mnie. Na mecie uścisnęłyśmy sobie ręce i pogratulowałyśmy zaciętej walki do końca. Podsumowując: trasa mi się bardzo podobała chociaż obnażyła moje słabości.Wynik też uważam za nie najgorszy gdyż zmieściłam się w czasie poniżej 2h. Mój wynik: 1:58.50,1; Rank: 18/34; Overall: 29/51
ANDRZEJ PACHOWSKI: Zapisując się na zawody wybrałem dystans Grande, czyli 74km i 2830m przewyższeń. Planowałem jedynie dojechać i ukończyć tak ciężki maraton. Trzy dni przed startem przejechaliśmy trasę Piccola 44km, która pokrywała się z fragmentem mojego dystansu. Podjazdy długie i monotonne ale całość do podjechania, zjazdy tylko w 2-3 miejscach trochę cięższe ale w większości proste i przyjemne. Niestety następnego dnia spadł deszcz i już okazało się, że na najkrótszej (i teoretycznie najłatwiejszej) trasie było ciężko. Dzień przed zawodami zmieniłem opony na takie których używam do jazdy w śniegu i błocie.
Startowałem razem z Kamilem jadącym dystans 44km z tego samego sektora czyli ostatniego. Gdy dotarliśmy na start tłum już czekał w sektorze i ustawiliśmy się grzecznie na jego końcu. To był niestety duży błąd. Po starcie przejazd przez miasto szerokimi ulicami, po wyjechaniu w teren na pierwszym podjeździe zrobił się gigantyczny korek i podjazd który wcześniej bez problemu podjeżdżaliśmy trzeba było prowadzić rower w tłumie. I takie spacerowanie było aż do 7 km trasy. Obawy przed zmianą opon na takie z agresywnym bieżnikiem ze względu na duże opory toczenia na podjazdach asfaltowych i betonowych były bez sensu bo cały ten pierwszy podjazd i tak musieliśmy prowadzić rower. Chwilę dalej po przejechaniu 500m znowu przerwa. Tym razem już nie korek gdzie wszyscy powoli jechali a kompletny zator. Zwężenie drogi do wąskiej ścieżki na której były jeszcze barierki. Wyglądało to tak jak by 2000 osób miało przejść przez bramki do metra i skasować bilet. I tak spędziliśmy z 10-15min. Na szczęście dalej już było lepiej. Na 16km rozjazd dystansów Piccola i Grande, dalej na trasie było już znacznie mniej ludzi. Niestety od rozjazdu trasy już nie znałem i jak się okazało była znacznie trudniejsza. Zjazdy były strome, miejscami po sporych kamieniach i często w mokrych zalesionych wąwozach. Trasa nie miała żadnych oznakowań że będzie jakiś ciężki, stromy i niebezpieczny zjazd, do których nas przyzwyczaiły takie zawody jak Poland Bike gdzie zawsze są znaki ostrzegawcze. Gdyby nie zmiana opon to musiałbym pewnie wszędzie sprowadzać rower, a tak tylko to robiłem jak widziałem mnóstwo rozsypanych i pogubionych bidonów ( znaczy się był jakiś wielki uskok ). Około 50km trasa z powrotem połączyła się z dystansem Piccola. Gdy już byłem na znanym fragmencie trasy znacznie łatwiej mi się jechało, i gdy wiedziałem że do mety mam już w większości w dół nabrałem nowych sił tak że nawet nie zatrzymałem się na ostatnim (3) bufecie. Na asfaltowych zjazdach jechałem ponad 76km/h wyprzedzając wielu zawodników, co się chwilę potem okazało było mocno ryzykowne, gdy zorientowałem się że ruch samochodowy jednak nie został zamknięty na czas zawodów. Na jednym z zakrętów wyskoczyło mi z przeciwka auto i musiałem mocno hamować z dużej prędkości, dalej już tak nie pędziłem. Na ostatnich 4 km jechałem w grupie 5 zawodników. Wszyscy jechali szybko i dopiero na ostatnim zakręcie udało mi się wybić na przód grupy. Zawody udało się ukończyć, z czasem 6:58. Sam czas jazdy z licznika był ponad 30 minut lepszy, sporo się zmarnowało stojąc w korkach.
Warto było wystartować i cieszę się że udało mi się ukończyć takie zawody.
fot. Sportograf