Trudne warunki w Kielcach

W tym roku podczas większości naszych startów towarzyszyła nam ciepła i słoneczna pogoda. Niestety nic nie trwa wiecznie.

W miniony weekend pojechaliśmy do Kielc na piętnastą rundę cyklu Lotto Poland Bike, stanowiącą równocześnie trzecią i ostatnią rundę zaliczanej do PB Korony Świętokrzyskiej.

Pogoda niestety nie rozpieszczała. Było zimno, padał deszcz, który dodatkowo wzmagał się z każdą minutą zawodów. Trasa, która na dystansie Fan liczyła sobie 9,5 km, Mini 27km i Max 47km, w tych warunkach okazała się bardzo wymagająca. Liczne błotne sekcje, szczególnie na technicznych fragmentach trasy, czy to zjazdach czy podjazdach, a nawet na płaskich odcinkach, wymagały mocnego skupienia, a balansowanie na śliskiej nawierzchni było też niełatwym zadaniem pod względem fizycznym. Chłód i deszcz też mocno dawały w kość. Tu nie było ani chwili na relaks i wszystkim, którzy podjęli się startu w Kielcach należą się duże gratulacje.

Dwunastu naszych zawodników ustawiło się na starcie tych zawodów, w których wywalczyliśmy czwarte miejsce w klasyfikacji zespołowej. Na ten wynik zapracowali Marta Szałaj, Krzysztof Skwark, Paweł Adamus i Małgorzata Osiadacz. Cała czwórka startowała na dystansie Max. Do tego Marta i Małgorzata stanęły na podium w generalce Korony Świętokrzyskiej zajmując kolejno szóste i dziesiąte miejsce.

Jeśli chodzi o wyniki indywidualne. Na dystansie Max Marta Szałaj zajęła czwarte miejsce w K3 i siódme w generalce. Krzysztof Skwark był 15 w M2 i 54 w generalce. Paweł Adamus w M3 zajął 27 miejsce i 64 w klasyfikacji generalnej. Małgorzata Osiadacz była siódma w K3 i dwunasta w open.

Marcin Wyrzykowski zaliczył mocna wywrotkę i był dopiero 38 w M3. W tej samej kategorii Łukasz Koziński zajął 45 miejsce. Jerzy Odolczyk ukończył zawody na jedenastym miejsce w M5.

Czwórka wybrała dystans Mini na którym Joanna Pachowska była 9 w K3 i 17 w open. Kamil Koc zajął 17 miejsce w M2, Andrzej Pachowski 36 w M3, Michał Krzyczkowski 12 w M1.

Najmłodszym zawodnikiem PWMTB w Kielcach był Filip Szulc. Wystartował na dystansie FAN, gdzie był 7 w kategorii C2 i 29 w generalce.

PAWEŁ ADAMUS: – Początkowe km wyścigu to spóźniona rozgrzewka. Prawdziwe ściganie zaczęło się po rozjeździe dystansów. Trasa MAXa w jej górskiej części okazała się naprawdę wymagająca i przypominała mi najlepsze kąski znane z ŚLR. Rozmiękłe podłoże sprawiało niemałe problemy na podjazdach, na zjazdach natomiast należało zachować najwyższą koncentrację, gdyż w błotnej mazi rower zachowywał się niezbyt przewidywalnie. Na zjeździe z Biesaka zaliczyłem bliski kontakt z rowem, stłukłem łydkę i zgubiłem okularki. Pomimo tego jechało mi się nieźle, do czasu gdy poczułem opór tylnego koła – blaszka, która odkleiła się od startych klocków, skutecznie zapychała hamulec błotnym humusem. Z powodu usterki ostatnie km nie należały do najprzyjemniejszych, udało mi się jednak dowieźć do mety w miarę przyzwoity wynik. No i nie złapałem gumy – w tej kwestii pełny sukces;)

MARCIN WYRZYKOWSKI: – Moje zawody trwały do dziesiątego kilometra. Zaczęło się dobrze pomimo złej pogody. Była moc, było dobre tempo. Niestety na wspomnianym dziesiątym kilometrze trasy zaliczyłem wywrotkę, chyba najmocniejszą jaka kiedykolwiek mi się zdarzyła. Rozbiłem się na drzewie, poharatałem sobie twarz i mocno obiłem kolano. Nie wiem nawet jak to się stało. Do tego po kraksie kompletnie przestał działać tylny hamulec. Od tego momentu nie ukrywam, że odpuściłem i pojechałem w zasadzie turystycznie. Źle mi się jechało, ból dawał się we znaki, a niesprawny rower utrudniał pokonywanie błotnistych zjazdów. No cóż, tak czasem bywa. Trasa chyba jest ciekawa i chętnie ją sprawdzę kiedy będzie sucho. Gratuluje zespołowi dobrego wyniku w klasyfikacji drużynowej.

MARTA SZAŁAJ: – Krótko mówiąc HardCore Emotikon. Pogoda sprawiła, że trasa była niezwykle wymagająca. Także przez ten ciągły deszcz nie udało mi się zrobić porządnej rozgrzewki, co skutkowało bardzo złym startem i dopiero po aż 20 km odzyskałam swoje tempo. Błoto sprawiło, że hamulce mi się skończyły, więc zjazdy pokonywałam z duszą na ramieniu w nadziei, że nie spotkam się z żadnym drzewem lub podłożem. Do tego okazało się, że mam pogruchotane żebra, ale jak to się stało nie wiem, istnieje prawdopodobieństwo, że chłopaki z teamu mnie pobili za to, że zawiozłam ich na start do Kielc w tę pogodę.

ŁUKASZ KOZIŃSKI: – Kielce nas nie rozpieszczały. Po przyjeździe na miejsce maratonu deszcz padał mocniej niż w Warszawie. Ciężka walka z samym sobą jeszcze przed startem – jechać, czy nie jechać? Decyzja zapadła na 30 minut przed startem. Jadę. Założenie było takie że lepiej się spocić niż marznąć od mokrych ubrań więc zakładam ortalion. I tu popełniam błąd przed czym ostrzegała mnie na starcie Marta. Na pierwszym podjeździe nie mam czym oddychać a spocony jestem okrutnie. Nie ma wyjścia. Zatrzymuje się, ściągam kurtkę i chowam do kieszeni. Od tej chwili jedzie się zdecydowanie lepiej. Moja radość nie trwa jednak zbyt długo ponieważ po kilku kilometrach zapychają się linki od tylnego hamulca który nie odbija i jadę na blokadzie. Po kilku kolejnych kilometrach takiej jazdy klocków już prawie nie mam. Skoro i tak ich już nie mam to odpinam całkowicie linkę żeby błoto nie zatrzymywało się na tym co z nich zostało. Robi się hardcorowo. Pierwszy poważny zjazd i piękna gleba po której przerzutki i manetki działają coraz gorzej. Na 25 kilometrze nie mogę wrzucić już nic powyżej 5 tarczy na kasecie. Podjazdy piłuje na stojaka ale wiele to nie daje bo koło tylne ucieka. Ale nic to. Walczę. Jadę dalej. Na 30 km kończą się klocki z przodu. Na ustach 1000 przekleństw we wszystkich znanych mi językach. Kolejny zjazd, przestrzelony zakręt i lądowanie bez telemarku poza trasą najpierw w krzakach a finał w bruździe z wodą (przypomina mi się przystanek Woodstock gdzie też taplałem się w błocie). Po tym incydencie zapada decyzja że resztę zjazdów pokonuje z buta. Czas stracę ale może wrócę do domu z kompletem uzębienia. Koniec pętli max na horyzoncie. Jeszcze tylko „enduro” wzdłuż torów i będzie z górki. I rzeczywiście końcówka była w miarę szybka i nie dostarczyła już tylu wrażeń. Przejazd przez strumień, jeszcze jedna gleba w lesie, sporo asfaltu i finisz. Ciesze się że mimo trudności które atakowały z każdej strony udało mi się skończyć ten etap. Rower w totalnej destrukcji. Licznik utonął. W gaciach, innych koszulkach i zębach kilka kilogramów piasku. Kończyny dolne i dłonie przemarznięte na kość. Ale była też dzika satysfakcja. Udało się. Nie poddałem się. Wirus o nazwie MTB opanował mój umysł i ciało:)

FILIP SZULC: – W Kielcach spodziewałem się ciężkiej jazdy, liczyłem na górki, jednak okazało się zupełnie inaczej. Na Fanie było w miarę płasko, połowa to asfalt, a w terenie większość to piach i błoto. Na niektórych odcinkach musiałem zsiąść z roweru bo nie dało się jechać. Strasznie męczący był padający deszcz, który nie chciał odpuścić ani na chwilę. Do mety dotarłem cały w błocie, ale zadowolony z ukończonej trasy.

ANDRZEJ PACHOWSKI: – Zawody w Kielcach były 3 dni po drobnym zabiegu który miałem ( 5 szwów na ręce ), więc trochę niepewnie się czułem startując. Jednak nie chciałem odpuszczać startu. Ulewa zmieniła trasę, która była prosta i łatwa jak na góry Świętokrzyskie, w cięższą bo śliską. Startowałem na oponach z drobnymi klockami do jazdy w suchych warunkach, nie spodziewając się błota, co powodowało częste uślizgi kół, które wymagały szybkiej reakcji kierownicą. Każdy niestety taki nerwowy ruch powodował napięcie mięśni i ból w ręce. Na rozjeździe na 16km zrezygnowałem z dystansu MAX i pierwszy raz w tym sezonie pojechałem dystans MINI. Jak się później dowiedziałem na mecie to był dobry wybór, gdyż dłuższa pętla była znacznie cięższa do przejechania.

JOANNA PACHOWSKA: – Kielce przywitały nas niesprzyjającą aurą w postaci niskiej temperatury oraz deszczu. Z tego względu zdecydowałam się na start w stroju przeciwdeszczowym. Z dwojga złego wolałam się zgrzać niż marznąć. Już tradycyjnie zdecydowałam się wystartować na dystansie MINI który okazał się nieznacznie dłuższy niż w opisie. Tuż po starcie przekonałam się że mam źle dobrane opony do panujących warunków atmosferycznych, gdy wylądowałam na boku próbując skręcić. Sytuacja powtórzyła się kilka kilometrów dalej. Opony z agresywniejszym bieżnikiem miałyby lepszą przyczepność. Po lądowaniu w błocie klamki hamulcowe przestały współpracować, to samo stało się z przerzutkami i SPDami. Podjazd w lesie też dał mi w kość, bo opony ślizgały się i trochę „mną miotało” ale udało mi się podjechać. Na kilka kilometrów przed metą znajdował się dość głęboki jak dla mnie (bo jestem niska) przejazd przez wodę. Byłam już tak mokra że było mi wszystko jedno czy woda mnie ochlapie czy nie. Po przejeździe odblokowały się przerzutki które opłukały się w wodzie i wreszcie zaczęły jako tako działać. Mimo przejściowych trudności zawzięłam się i postanowiłam dojechać do mety. Wynikiem nie ma się co chwalić bo jest fatalny, a ja zaliczyłam spadek aż do 9 sektora. Jednak warto było przyjechać i zmierzyć się ze swoimi słabościami. Po maratonie zwiedziłam Kielce Bike Expo. A na koniec odebrałam medal za Koronę Świętokrzyską dla Małgosi która grzała się w hali i wygrałam fajne okulary w tomboli.

fot. Zbigniew Świderski


Opublikowano

w

przez

Tagi: