W niedzielę 20.09.2015 odbył się Poland Bike Marathon w Konstancinie Jeziornie. Nasz zespół reprezentowała liczna grupa zawodników. Trasa była szybka, ale silny wiatr mocno utrudniał rywalizację. Na szczęście nie padało. Marta Szałaj zajęła 2 miejsce w kategorii K3 i 4 w Open. Cały zespół bardzo dobrze sobie radził. Dla trójki naszych zawodników: Joanny i Andrzeja Pachowskich oraz Kamila Koca był to już 2 (!) maraton tego dnia. Bardzo dobre wyniki zanotowała również nasza młodzież: Filip i Klara Szulc. Z awarią na trasie zmagał się Rafał Szulc który złapał gumę. Przejściowe trudności nie powstrzymały go jednak od ukończenia wyścigu. W klasyfikacji zespołowej zajęliśmy 6 miejsce.
Poniżej prezentujemy relacje naszych zawodników.
ŁUKASZ KOZIŃSKI: Bardzo fajna, szybka ale zarazem męcząca trasa. Trzeba było naprawdę mocno cisnąć od samego początku do końca żeby zrobić przyzwoity wynik.
Na trasie dużo zakrętów na których wytracało się szybkość po których ponowne rozpędzanie maszyny dało mięśniom mocno popalić.
Sporym wyzwaniem były odkryte fragmenty nad Wisłą gdzie wiatr dmuchał prosto w twarz. Większość z nich pokonałem w grupie i na szczęście tylko jeden samotnie. To była dopiero walka:) Pod koniec wyścigu udało się doścignąć i wyprzedzić kilku zawodników w czym sporą zasługę miał kolarz z AirBike, któremu na 45 kilometrze siadłem na koło i przy jego mocnym tempie udało nam się dojść i zgubić kilku zawodników. Ukoronowaniem dobrej współpracy była ostra walka na bardzo fajnie poprowadzonych ostatnich 200-300 metrach i ostatniej prostej do mety.
Zawody zaliczam do udanych. Tym razem nie przytrafiły się żadne awarie, gumy, kraksy, itp.
Atmosfera jak zwykle super, organizacja również. A do tego kolejny raz wylosowałem nagrodę w tomboli, jak zresztą cała losująca ekipa PWMTB 🙂
JOANNA PACHOWSKA: Na Poland Bike Marathon jechaliśmy najszybciej jak tylko mogliśmy. Do pokonania mieliśmy około 50 km samochodem. Byliśmy już po maratonie w Wieliszewie, a nawigacja wskazywała że dotrzemy na godzinę 13:00. Zdecydowaliśmy się na trasę przez Nieporęt, Zielonkę i Most Siekierkowski. Gdy byliśmy na ul. Marsa zadzwoniła Kasia Szulc z pytaniem gdzie jesteśmy. Powiedziałam że na Marsa (hahaha – potem dopiero dotarło do mnie jak to zabrzmiało). Na ul. Wiertniczej facet który stał obok nas na światłach dziwnie się patrzył na ekipę w kaskach rowerowych w samochodzie. Kamil pędził jak mógł najszybciej odcinając kolejne minuty. Andrzej w tym czasie z tyłu przypinał numery Poland Bike do rowerów. A ja ściskałam nerwowo nawigację. Do Konstancina dojechaliśmy o godz. 12:40. Szczęśliwie miejsce znaleźliśmy bardzo szybko. Chłopaki otworzyli drzwi busa i kazali mi pędzić do swojego sektora. Usłyszałam głos Bogdana Saternusa który już odliczał start 1 sektora. Jechałam wzdłuż barierek i nerwowo szukałam swojego 7 sektora. Nagle usłyszałam Marcina Grucę. Wiedziałam już że dotarłam we właściwe miejsce. Panowie w sektorze 7 pomogli mi się do niego dostać – przenieśli mi rower i pomogli mi przejść przez barierki. Byłam już tak zestresowana tym że nie zdążymy że ręce mi się trzęsły. Dostałam się tam w ostatniej chwili. Początek trasy pokonywałam całkiem sprawnie, trzymałam w miarę równe tempo chociaż mój sektor nieco mi odskoczył. Prawdziwy kryzys przyszedł na około 12 km. Wszyscy mnie wyprzedzali. Słyszałam tylko „Cześć Asia”. W pewnym momencie dogonił mnie Robert Francuzik i wziął na koło – za co bardzo dziękuję. Niestety nie byłam w stanie utrzymać się i odpadłam. Ale te kilka kilometrów razem bardzo mi pomogło przetrwać. Jazda wzdłuż wału mnie wykończyła. Jechałam sama walcząc z wiatrem. Miałam dość: chciałam się wycofać, z drugiej strony nie mogłam tego zrobić, bo nie po to tak się śpieszyliśmy żebym teraz tak odpuściła. Na metę wjechałam zrezygnowana. Z potężnym bólem kolan i pleców od przeciążenia. Bolała mnie też głowa, ale to chyba ze stresu. Jak już trochę ochłonęłam dowiedziałam się od Kamila że chłopakom również udało się dostać do sektorów na czas. A jak się potem okazało Andrzej zdecydował się pojechać dystans Max i obronił swój sektor (!) Mnie się to niestety nie udało i spadłam do 8. Ale i tak jestem zadowolona że udało nam się zrealizować zamierzony plan startów w 2 maratonach jednego dnia. Uświadomiłam sobie również, że żeby jeździć długie dystanse to trzeba się porządnie odżywiać żeby mieć siłę. Na pocieszenie ciężkiej walki z samą sobą wygrałam żółto-czerowną koszulkę kolarską z VI Memoriału Królaka o której marzyłam.
ANDRZEJ PACHOWSKI: Maraton w Konstancinie-Jeziornej był moim drugim startem tego dnia. W ciągu niecałej godziny ( razem z załadowaniem rowerów do auta ) udało nam się dotrzeć z Wieliszewa do Konstancina. Do swojego 5 sektora udało mi się w ostatniej chwili dostać, w momencie gdy startował już 4 sektor. Zmęczony już na starcie, ale zadowolony że zdążyłem. Z początku trochę ciężko mi się jechało, ale trzymałem się swojej grupy z sektora więc zdecydował się, że dam radę przejechać dystans MAX. Na pierwszym bufecie wziąłem tylko wodę do picia, akurat nikogo nie było kto by mógł podać np banana lub baton. Niestety na 33km się okazało że to był poważny błąd, bo zupełnie straciłem siły i skręcało mnie w brzuchu z głodu. Od śniadania które było wcześnie rano po zawodach w Wieliszewie nic prawie nie zdążyłem zjeść. Te 10km które miałem do przejechania do następnego bufetu były najcięższymi kilometrami które pokonywałem na maratonach mimo że trasa była tam akurat prosta i w miarę szybka. Na bufecie musiałem się zatrzymać i pożądanie zjeść. Do mety już się lepiej jechało ale zmęczenie już dawało znać. Start w dwóch zawodach jednego dnia jest jeszcze dla mnie zbyt ciężki, a na pewno wymaga wzięcia chociaż na trasę żeli energetycznych czego niestety nie zrobiłem. Jednak jestem zadowolony, że udało mi się przejechać dystans MAX na Poland Bike po wcześniejszym starcie w Wilczewskim Crossingu.
RAFAŁ SZULC: Mimo, ze w zeszłym roku trasa mnie pokonała to byłem pełny optymizmu i dobrze nastawiony do wyścigu. Pierwsze 16 pełny ogień już po paru kilometrach grupa w której jechałem dogoniła poprzedni sektor. W miejscu gdzie w poprzednim roku się połamałem wyszedłem na czoło żeby tym razem nie wpaść na kogoś przed mną. I udało się pokonać ten zjazd na pełnej prędkości bez niespodzianek. Dalej szybka jazda w grupie, która niestety skończyła się tuż przed rozjazdem mini i maksa. Poczułem że mi tył mocno wozi -niestety kapeć – dopompowałem ale starczyło mi tego tylko na kolejne 5km. Musiałem zmienić dętkę i to pogrzebało mój wynik. Ale niezależnie od tego jechało mi się bardzo dobrze. Trasa ciekawa i szybka w odróżnieniu do Marek i Stężycy bardzo mało piachu, a własnie on odbiera mi całą radość z jazdy. Na wynik nawet nie patrzę, ale cieszę się wystartowałem. I dziękuję kibicom na mecie za doping bo to było bardzo fajne.
ROBERT FRANCUZIK: W zeszłym roku w Konstancinie rozwaliłem rower. Sobotę poprzedzająca zawody MTB, Polonia zremisowała z ostania drużyna w tabeli Energią Kozienice (mają też solidna drużynę MTB) na K6 tracąc gola 88 min. W poprzednich zawodach miałem problemy, przez co startowałem z ostatniego sektora. Coś dużo niepowodzeń, czas poprawę nastroju dobrym startem. Plan był prosty. Wystartować z czuba sektora i jechać na maksimum możliwości od początku. Udało się, na 2 km „złapałem” zawodników z sektora 9, a ok.5-6 km z 8. Dostałem lekkiej zadyszki, ale trasa mi trochę pomogła. Zaczęły się single gdzie wyprzedzać nie było jak. Po ich skończeniu gnałem dalej, mijając bufet. Ok. 14-15 km spotkałem Asię dałem jej koło i wspólnie jechaliśmy do ok. 24 km. Ostatnie 10 km chciałem pokonać na maxa. Pamiętając trasę z zeszłego roku, która prowadzi po ścieżkach utwardzonych i po płaskim. W tym roku wiało, więc po otwartym polu jechało się ciężko i nie miałem komu usiąść na kole. Zamiast jazdy po wale, jechało się u podstawy wału gdzie było nierówno i ciężko mi było złapać rytm. Zmęczyło mnie to. Ostanie 3 km jechałem spokojnie. Na mecie miłe niespodzianka, najlepszy mój wynik PolandBike i awans o 2 sektory.
fot. Zbigniew Świderski