PWMTB HERO’es

Trójka naszych zawodników wystartowała w Mistrzostwach Świata w maratonach MTB – Selaronda Hero. Zawody odbyły się 27 czerwca we włoskich Dolomitach.

To już kolejna wizyta naszych zawodników na SRH, ale tym razem zawody miały rangę mistrzostw świata.

Piotr Rek i Marcin Wyrzykowski wystartowali na dłuższym dystansie, liczącym sobie 87 km i 4,700 metrów przewyższeń. Marta Szałaj wystartowała na dystansie 60 km na którym miała do pokonania 3,400 km przewyższeń.

Cała trójka rozpoczęła przygotowania do tych zawodów, będących jednym z najtrudniejszych maratonów MTB w Europie, już w listopadzie zeszłego roku. Treningi odbywały się pod czujnym okiem Krzysztofa Spławskiego – odpowiedzialnego za projekt TrackCycling.pl – TC. To dziesiątki godzin spędzonych na spinningu, torze kolarskim i ciężko policzalna liczba kilometrów. Start w zawodach tej rangi nie byłby możliwy również bez odpowiedniego przygotowania sprzętu – tu wsparcie techniczne zapewniła firma i sklep Cozmobike.pl.

Marta Szałaj ukończyła maraton o dystansie 60 km z czasem: 6:42.10,5 (o godzinie 15:27.10,5) na 7 miejscu w kategorii i 25 w Open. Piotr Rek pokonał dystans 87 km z czasem: 8:41.55,8 (o godzinie 17:26.55,8) na 50 miejscu w kategorii i 222 w Open. Marcin Wyrzykowski ukończył dystans 87 km z czasem: 9:44.15,8 (o godzinie 18:29.15,8) na 70 miejscu w kategorii i 374 w Open.

Oto jak swój start relacjonują nasi zawodnicy:

PIOTR REK: – Na początek podziękowania: Dziękuję Ani za wykazaną cierpliwość bo przez ostatnie pół roku byłem jak wrzód na czterech literach. Tacie bo widywał mnie ostatnio częściej na rowerze niż w pracy, Gerardowi z Cozmobike.pl za sprzęt i jego obsługę, Marcie i Marcinowi za towarzystwo podczas wspaniałego wyjazdu, treningów i startu.

– Jak już oficjalną część mamy za sobą to zacznę o Sellarondzie Hero 2015.
W Dolomity przyjechaliśmy tydzień przed rozpoczęciem wyścigu. W całej Val Gardenie czuć było zbliżającą się wielkimi krokami najważniejszą w roku imprezę rowerową. Logo UCI Mountain Bike Marathon World Championships było widać wszędzie. Na hotelach, restauracjach, samochodach a nawet budach dla psów.

– Napięcie rosło z dnia na dzień i tydzień do startu zleciał momentalnie. W między czasie udało mi się zapoznać z ostatnimi trzydziestoma kilometrami trasy, które były mi obce. Jedyną niewiadomą pozostał podjazd pod Sourasass w połowie trasy.

– Nastał dzień startu. Gdy ja ustawiałem się na linii startu o 8:45, zawodnicy walczący o tytuł Mistrza Świata byli juz na 30 kilometrze. W myślach powtarzałem sobie plan na wyścig: tylko spokojnie, tylko spokojnie. I nagle strzał oznaczający początek… jedziemy. Tylko spokojnie! Pierwszy sześciokilometrowy podjazd udało się przejechać według planu. 700 metrów wyżej miłe zaskoczenie: nie ma korka na zjeździe i można czerpać frajdę z jazdy tocząc się pięknym, krętym singlem w dół. Niestety to co dobre szybko się kończy i trzeba zacząć znowu naciskać na pedały aby dostać się na kolejną przełęcz. Jak na razie wszystko idzie z godnie z planem i zaczynam myśleć ze na mecie zamelduję się w czasie poniżej ośmiu godzin. O 11:30 jestem w Arabbie.

– Godzinę przed limitem. Jest dobrze myślę sobie i zaczynam piknik. Kanapka, żel, baton i banan… najedzony mogę jechać dalej. Zaczyna się obcy mi podjazd pod Sourasass. Według opisu trasy najtrudniejsza przeszkoda przed metą. Prawie 1000 metrów w pionie na nie całych 9 kilometrach. Początek ostro ale po asfaltowej drodze. Niestety nawierzchnia szybko zmienia się w szuter i widzę ze wszyscy przede mną zaczynają prowadzić rowery. Ten sam los po kilku naciśnięciach na korby spotyka i mnie. Jest na tyle stromo że nie daje rady. Zaczynam spacerek… Wszystko było by fajnie gdybym mógł jechać po kwadransie, ale mija drugi i trzeci a ja nadal pcham mozolnie rower pod górę. I tak przez dwie godziny! Plan ukończenia wyścigu poniżej 8 godzin ląduje w śmietniku. Jest upragniony szczyt. Wiem już że ukończę wyścig. Do mety pozostał długi zjazd, jedna przełęcz i kolejny zjazd już do końcowej kreski. Czas zacząć cieszyć się jazdą . Długi techniczny zjazd prowadzi mnie do Canazei. W między czasie bufet… banan ,żel, ciasto i napoje. Żołądek zaczyna strajkować od nadmiaru chemicznego jedzenia. Pędzę w dół i myśląc już tylko o finiszu. Zaczyna się ostatni podjazd a w oddali słychać nadciągającą ulewę. Mija kolejna godzina mozolnie pokonywanej drogi w górę. Na szczycie przełęczy Duron melduje się po siedmiu i pół godziny jazdy. Szczęśliwy bo przede mną zjazd do mety i przerażony bo zaczyna lać. Temperatura spada gwałtownie do 7 stopni a ja w dół 45 km/h. Okulary przestały spełniać swoje zadanie i lądują na czubku nosa. Na szczęście 20 minutowy podjazd trochę mnie rozgrzewa. Znowu zjazd. Z hamulca korzystam tylko w ostateczności bo zmarznięte palce zaczynają bolec. Do mety ostatnie 10 km. Paradoksalnie deszcz trochę ułatwia zjazd bo miałka nawierzchnia od wody zmienia się w twardą. Tabliczka 5km do mety powoduje euforię. Już się nie spieszę. Delektuje się zjazdem bo pewnie zapamiętam go do końca życia. Wąska ścieżka doprowadza mnie na metę. Spiker krzyczy : Piotr Rek from Poland! Podjeżdżam do niego i pytam kto wygrał, a on na to że Ja… bardzo śmieszne. Mistrzem Świata zostaje Alban Lakata z czasem 4:24 a mistrzynią Gunn-Rita Dhale.

– Mój czas jast dwa razy gorszy: 8:41. Zajmuje 52 miejsce wśród amatorów w mojej kategorii wiekowej i 235 w generalce. Tak naprawdę jestem 1257 na 2086 Herosów którym udało się dotrzeć do mety. Prawie 300 odpadło po drodze.

– Pozostaje lekki niedosyt, że mogło być lepiej… Za rok też jest Sellaronda Hero!

MARCIN WYRZYKOWSKI: – Mistrzostwa Świata w maratonach MTB Sellaronda Hero były niesamowitym doświadczeniem. W tym roku postanowiłem zmierzyć się z dłuższym dystansem, liczącym sobie 87 kilometrów i 4700 metrów przewyższeń. Przygotowania do tych zawodów rozpocząłem już w listopadzie zeszłego roku. To było kilka miesięcy ciężkich, sumiennie przepracowanych treningów. Wiedziałem również czego mogę spodziewać się po trasie zawodów, ponieważ za sobą mam dwa starty na krótszym dystansie SRH.

– Do pokonania były cztery niezwykle wymagające szczyty. Dwa pierwsze to już dobrze znane mi podjazdy. Te starałem się pokonać spokojnie, aby zaoszczędzić siły na dalszą część trasy, choć i tak wyszło z tego dość sensowe tempo. W porównaniu do poprzednich lat udało się też uniknąć korków na zjazdach co pozwoliło na dość płynne pokonanie tych fragmentów trasy. Tym samym na punkt kontroli czasu w okolicach Arabby dotarłem dość szybko. Dopiero z tego miejsca zaczęła się prawdziwa walka z trasą Sellarondy i z samym sobą.

– Podjazd a w zasadzie podejście na Sourasass okazało się niezwykle wymagające fizycznie. Czas płynął bardzo szybko, ale trasę pokonywałem bardzo wolno. Tu pojawił się pierwszy kryzys, którego długo nie mogłem pokonać. Dopiero chwila odpoczynku na strefie bufetowej na samym szczycie pozwoliła mi na złapanie oddechu i odzyskanie wiary w siebie. Od tego momentu kolejne kilometry znów mijały bardzo szybko. Kilka krótkich podjazdów, kilka płaskich fragmentów trasy oraz wiele kilometrów łatwiejszych i trudniejszych zjazdów zapewniły wiele frajdy z jazdy i uśmiech od ucha do ucha. Dwa kolejne punkty kontroli czasu udało się pokonać bez najmniejszych problemów. Ostatnia część trasy to głównie podjazd na Passo Duron. Ten odcinek objechaliśmy kilka dni wcześniej, dzięki czemu wiedziałem jak rozłożyć siły, będące na sporym wyczerpaniu, na dwa wymagające podjazdy przedzielone płaskim, kilkukilometrowym fragmentem trasy. Kiedy udało się już wspiąć na te 2.280 m.n.p.m liczyłem, że szybko pokonam resztę trasy, ale się przeliczyłem. Nad trasą zawodów rozpętała się burza, zaczęło mocno padać, a spore zmęczenie, a co za tym idzie słabsza koncentracja sprawiły, że w tych trudniejszych warunkach postanowiłem zjeżdżać nieco ostrożniej. Po drodze był jeszcze jeden nieduży szczyt, ale uciekający czas sprawił, że mocno się spiąłem w sobie i pokonałem go błyskawicznie. Potem po kilku zjazdach była już upragniona meta i radość z ukończenia Mistrzostw Świata w maratonach MTB – Sellaronda Hero.

– Podziękowania dla Krzysztofa Spławskiego za przygotowanie mnie do tych zawodów, mojej drużynie Polonia Warszawa MTB za wsparcie, rodzicom za pomoc, przyjaciołom i znajomym za doping, Piotrkowi i Ance za świetny wyjazd, Cozmo Bike za przygotowanie sprzętu, a przede wszystkim Marcie za wiarę we mnie.

MARTA SZAŁAJ: – wypowiedź niebawem


Opublikowano

w

przez

Tagi: