W niedzielę 4 maja Karol Wróblewski wystartował w Sandomierzu w zawodach z cyklu MTB Cross Maraton. Oto jak relacjonuje swój wyjazd:
– Na drugi etap MTB CROSS MARATON wraz z moim nadwornym fotografem , udajemy się już w sobotę nauczony wyjazdem na pierwszy etap. Tym razem w odróżnieniu od Daleszyc, gdzie miałem jechać dystans fan wybieram dystans master, czyli 80km i 1302 m przewyższeń. Do Sandomierza docieramy chwile po 13, z zamiarem objechania części trasy niestety pogoda nie rozpieszcza i do godziny 19 nieprzerwanie pada. Rezygnuje, więc z objazdu, odwiedzam tylko biuro zawodów i odbieram pakiet startowy z numerem 3106. Następnie udajemy się do hotelu i resztę wieczoru spędzamy w basenie, jacuzzi i saunie relaksując się przed wyścigiem.
– W niedzielę start następuje z około 10 minutowym ‘poślizgiem’ i na trasę ruszamy o 10:40. Początek wyścigu rozpoczynam dość spokojnie jadąc pod koniec stawki z obawą czy wytrzymam taki dystans, na około 4 kilometrze tempo jest na tyle spokojne, że zaczynam zdecydowanie przyspieszać i wymijać kolejnych kolaży i tak do momentu aż dojeżdżam do grupki około 5 osób, które już jadą zdecydowanie tempem, które mi odpowiada. Do 40 kilometra praktycznie nie odczuwam najmniejszego zmęczenia, „schody” zaczynają się dopiero jak pierwszy raz spada mi łańcuch na mniej więcej 50km i próbuje dogonić grupę, w której jechałem niestety późniejsze problemy z łańcuchem nie pozwalają już mi na to (spada mi jeszcze 4 razy) doganiam dwie inne osoby i w takim składzie kontynuujemy wyścig już praktycznie do mety.
– Na ostatnich kilometrach wyprzedzam obu kompanów i dojeżdżam 40 z 92 z czasem 3:38:26 i znowu z „kosmiczną” startą do pierwszego 37 minut. Trasa była mocno interwałowa podjazdy i zjazdy ciągnęły się przez prawie 65km trasy (2,5 okrążenia po sadach). Momentami miałem wrażenie, że będę tak jeździł w kółko, bo po drodze w żadnym miejscu nie widziałem zjazdu powrotnego na rynek w Sandomierzu, na szczęście w połowie 3 okrążenia zamknięto drogę na sady a otwarto powrót na metę. Po oględzinach roweru w domu zrozumiałem skąd taka praca napędu kaseta była wypchana zmielonymi gałęziami, które leżały na całej długości sadów i stąd 8 i 9 nie wchodziły w ogóle, bo łańcuch nie mógł znaleźć zębatki .
– Wyjazd uważam za bardzo udany, bo utwierdza, że ciężko przepracowana zima przynosi efekty. I jeszcze jeden z tych dwóch kolaży, z którym jechałem do mety był sekundę za mną a jechał na takim „fullu” z supermarketu (maksymalnie za 1000 zł) ze sprężyną z tyłu i widać już też nieźle „zjeżdzony” nie żadne XT czy SLX tylko najprostsze przerzutki seryjnie montowane, i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie liczy się tylko rower a głównie chęci i przygotowanie.